środa, 22 stycznia 2014

Wieszanie - teoria

Wszystko wskazuje na to, że na wiosnę będę miał 3 kłody do wciągnięcia na drzewo. Wybór miejsca nie stanowi większego problemu, mam już upatrzonych kilka drzew w sprzyjającej lokalizacji. Pozostaje problem: jak wciągnąć 200-kilogramowe kloce na wysokość 5-6 metrów? Plan jest prosty: wspinamy się na drzewo, montujemy bloczek, przeciągamy linę, wiążemy do auta i ruszamy. Za pomocą starego Ułazika swoje kłody zamontował pan Anatol. Sposób zdaję się być prosty i skuteczny, ale to się dopiero okaże. A jak sobie z tym zagadnieniem radzono kiedyś? Podczas mojej wizyty w Pietrykowie pierwszą rzeczą jaką pokazał nam tamtejszy bartnik było koło służące do wciągania barci na drzewa używane przez jego dziadka. Aby lepiej opisać jego budowę i działanie sięgnę do źródła. Poniższy cytat pochodzi z książki  Stefana Blank-Weissberga "Barcie i kłody w Polsce", wydanej w Warszawie w 1937 roku:
"Koło to średnicy przeszło metra, tym różni się od zwykłego koła używanego do wozów, że nie jest obite obręczą i, że jedna z jego piast jest znacznie bardziej wydłużona od drugiej. Pszczelarz, chcąc wciągnąć ul na drzewo, włazi na nie za pomocą leziwa lub drabiny (...) i usiadłszy na łaźbieniu (ławeczce stanowiącej część leziwa) wspiera oś koła, do którego dłuższej piasty przymocowana jest lina, na dwu rozgałęzionych konarach, względnie na ad hoc przygotowanym rusztowaniu. Pomocnik jego uwiązuje do drugiego końca liny kłodę i kieruje nią podczas wciągania. Kłoda wciągana jest w pozycji pionowej. Samo wciąganie odbywa się przy pomocy nawijania liny na piastę koła, obracając je rękami i nogami, którymi pszczelarz popycha jego szprychy".   


Pan Anatol prezentuje koło do wciągania kłód


Fotografia z książki Stefana Blank-Weissberga "Barcie i kłody w Polsce", Warszawa 1937

                   



niedziela, 19 stycznia 2014

Kłody pana Anatola

No i zima w końcu przyszła na Podlasie, od tygodnia w naszych okolicach zalega całkiem pokaźna warstwa śniegu. W ten weekend dłubania nie było, ale udało mi się odnaleźć w czeluściach mojego komputera filmiki nakręcone podczas wizyty u pana Anatola Ch. w Pietrykowie na Białorusi. Pan Anatol jest właścicielem sporej liczby kłód porozwieszanych w lasach po obu stronach Prypeci na wysokości miejscowości Pietrykowo w obwodzie Homelskim. Kłody, w których trzyma pszczoły, albo odziedziczył po ojcu, dostał od ludzi, kupił, albo po prostu znalazł w lesie, odrestaurował i następnie zawiesił. Łącznie ma ich ponad 50. Większość jego barci znajduje się na prawym brzegu Prypeci. Problem w tym, że od kilku lat obowiązuje zakaz pływania łodziami motorowymi Prypecią w okresie od kwietnia do maja, wprowadzony aby walczyć z kłusownictwem na rzece. Nie ważne, czy płyniesz z akumulatorem, sieciami czy dynamitem, czy musisz się dostać do swoich barci, aby je wyczyścić i posprzątać na wiosnę, zakaz obowiązuje wszystkich. Kilka kłód znajduje się w ogrodzie w bezpośrednim sąsiedztwie domu. Miejsce, w którym mieszka pan Anatol jest położone na skraju doliny, z altany w ogrodzie rozciąga się przepiękny widok na szeroką dolinę wielkiej, meandrującej rzeki.


Poniżej 2 filmiki, jeden nakręcony przy domu pana Anatola, drugi w lesie przy jego kłodach.


 


 

wtorek, 14 stycznia 2014

Pieśnia

Aura już od kilku tygodni bez wątpienia nie sprzyja pracy na zewnątrz. Z rzeczy, które w ostatnim tygodniu udało mi się zrobić w związku z bartnictwem, to uprzątnięcie z tatą garażu we Frąckach i wtoczenie tam 2 kłód celem przerobienia ich na barcie. Teraz, nawet jeśli nasypie śniegu po pachy, a mrozy spadną do -30 C (o ile tylko uda mi się w weekend dojechać do Frącek), będę mógł w nich dłubać. W zeszłym tygodniu zamówiłem u kowala kolejne narzędzia do obróbki drewna. Pierwsze to coś, co przypomina przyrząd do korowania pni: jest to zaostrzony pierścień osadzony na krótkim trzonku. Chodzi o wygładzanie ścian barci od środka, więc jego średnica musi wynosić maksymalnie 8 cm, aby swobodnie można było nim operować wewnątrz komory bartnej. Zaobserwowałem taki przyrząd u baszkirów, niestety nie mam zdjęć, ale jak pan Henryk skończy robotę, nie omieszkam się nimi podzielić. Drugie zamówione narzędzie to proste dłuto, zwane pieśnią (w wersji z puszczy białowieskiej) lub piesznią  jak mówią źródła:
"...składająca się z części żelaznej oraz rękojeści drewnianej. Cześć żelazna była długa na 30-32 cm, na górnym końcu dłutowato spłaszczona, ostra i zahartowana, szeroka na 5-6 cm. Jej koniec dolny tworzył tulejkę o średnicy 4,5-5 cm".

Tyle z opisu cytowanego za J.J. Karpińskim "Ślady dawnego bartnictwa puszczańskiego na terenie Białowieskiego Parku Narodowego", Kraków 1948.



A tyle ze zdjęć, foto J.J. Karpiński "Ślady dawnego bartnictwa puszczańskiego na terenie Białowieskiego Parku Narodowego", Kraków 1948.





wtorek, 7 stycznia 2014

Retrospekcja - wspinaczka


Dzisiaj chciałbym opisać moje krótkie doświadczenia we włażeniu na drzewa za pomocą improwizowanego leziwa. Działo się to w połowie lipca 2013 roku. Oprócz wypróbowania techniki wchodzenia na drzewa przez słowiańskich bartników opisanej dokładnie w pracy J.J. Karpińskiego "Ślady dawnego Bartnictwa Puszczańskiego", chciałem zajrzeć do starej barci lub do czegoś, co według mojej wiedzy mogło być kiedyś barcią. Znajdowała się ona w okolicach Frącek. Natknąłem się na to drzewo przypadkiem, szukając resztek kłody wiszącej do niedawna na starej lipie rosnącej nad Wierśnianką - malutką rzeczką wpadającą we Frąckach do Czarnej Hańczy. Szukając kłody, znaleźliśmy przypadkiem opuszczoną, zarośniętą barć. Na to, że znaleziona dziupla może być barcią wskazują 2 rzeczy: otwór jest podłużny, długi na około 50 cm, w miarę regularny, szeroki na 10 cm; z ziemi w obiektywie aparatu można dostrzec resztki deski zakrywającej ongiś otwór.
Leziwo zaimprowizowałem z 10 metrowej liny. Wiążemy ją w taki sposób, aby powstały 2 odcinki podwójnej liny o długości powyżej 200 cm każdy i jeden łączący je odcinek pojedynczy o długości trochę powyżej metra. Drzewo, mimo że wyglądało niepozornie, okazało się dość spore. Po przerzuceniu liny wkoło ledwo zostawało miejsca, aby włożyć stopę w powstałą pętlę. Po podciągnięciu się w powstałej pętli przerzucamy linę wkoło na wysokości tułowia i formujemy kolejną pętlę, gdzie wkładamy drugą nogę. Po podciągnięciu, szarpnięciem rozluzowujemy dolną pętlę i mamy linę, aby powtórzyć ruch i piąć się w górę. Lina niestety okazała się za cienka i za krótka, boleśnie wrzynała się w stopę nawet w trekingowych butach. Nie rozważyliśmy też należycie ważnego aspektu wspinaczki, a mianowicie - jak z tego drzewa zleźć? Przecież w ten sposób można tylko piąć się w górę! Zejście, a w moim przypadku upadek, był na szczęście mało bolesny.    


Na zdjęciach Paweł podczas pierwszych prób z leziwem