Dzisiaj chciałbym opisać moje krótkie doświadczenia we włażeniu na drzewa za pomocą improwizowanego leziwa. Działo się to w połowie lipca 2013 roku. Oprócz wypróbowania techniki wchodzenia na drzewa przez słowiańskich bartników opisanej dokładnie w pracy J.J. Karpińskiego "Ślady dawnego Bartnictwa Puszczańskiego", chciałem zajrzeć do starej barci lub do czegoś, co według mojej wiedzy mogło być kiedyś barcią. Znajdowała się ona w okolicach Frącek. Natknąłem się na to drzewo przypadkiem, szukając resztek kłody wiszącej do niedawna na starej lipie rosnącej nad Wierśnianką - malutką rzeczką wpadającą we Frąckach do Czarnej Hańczy. Szukając kłody, znaleźliśmy przypadkiem opuszczoną, zarośniętą barć. Na to, że znaleziona dziupla może być barcią wskazują 2 rzeczy: otwór jest podłużny, długi na około 50 cm, w miarę regularny, szeroki na 10 cm; z ziemi w obiektywie aparatu można dostrzec resztki deski zakrywającej ongiś otwór.
Leziwo zaimprowizowałem z 10 metrowej liny. Wiążemy ją w taki sposób, aby powstały 2 odcinki podwójnej liny o długości powyżej 200 cm każdy i jeden łączący je odcinek pojedynczy o długości trochę powyżej metra. Drzewo, mimo że wyglądało niepozornie, okazało się dość spore. Po przerzuceniu liny wkoło ledwo zostawało miejsca, aby włożyć stopę w powstałą pętlę. Po podciągnięciu się w powstałej pętli przerzucamy linę wkoło na wysokości tułowia i formujemy kolejną pętlę, gdzie wkładamy drugą nogę. Po podciągnięciu, szarpnięciem rozluzowujemy dolną pętlę i mamy linę, aby powtórzyć ruch i piąć się w górę. Lina niestety okazała się za cienka i za krótka, boleśnie wrzynała się w stopę nawet w trekingowych butach. Nie rozważyliśmy też należycie ważnego aspektu wspinaczki, a mianowicie - jak z tego drzewa zleźć? Przecież w ten sposób można tylko piąć się w górę! Zejście, a w moim przypadku upadek, był na szczęście mało bolesny.
Na zdjęciach Paweł podczas pierwszych prób z leziwem |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz